Gwiazda rocka z siekierą: Konczałowski zamienił Dostojewskiego w musical

Ten projekt ma historię niemal tak długą jak Płaszcz Norsteina. Ciągnie się ona przez ponad trzydzieści lat, więc trudno ją obiektywnie ocenić. Na pomysł wystawienia rock-opery na podstawie "Zbrodni i kary" Dostojewskiego reżyser Andriej Konczałowski wpadł w 1979 roku. Wraz z Markiem Rozovskim (autorem scenariusza do filmu "D'Artagnan i trzej muszkieterowie") i Jurijem Ryashentsevem (autorem wszystkich tekstów w filmie) skomponował libretto do rock-opery. Kompozytor Eduard Artemiev otrzymał zadanie napisania do niego muzyki. I wtedy wszystko się rozpadło. Konczałowski wyjechał do Ameryki na dziesięć lat, projekt zamarł na czas nieokreślony, ale prace nad nim nigdy nie ustały. W 2007 r. ukazała się płyta z operą Artemiewa "Zbrodnia i kara", a dwa lata później była grana w Radiu Orfeusz i zebrała dobre recenzje. Jednak produkcja nigdy nie została uruchomiona. Kiedy Konczałowski w końcu się do tego zabrał, młodzi ludzie, dla których kiedyś był pomyślany, stali się emerytami. "I musieliśmy się zastanowić, jak zrobić spektakl dla nowego pokolenia" - tłumaczył reżyser w jednym z wystąpień w przeddzień premiery.

Scena z przedstawienia (Serwis prasowy Teatru Muzycznego)

Nowe pokolenie z reguły nie zna powieści Dostojewskiego, a spektakl Konczałowskiego powinien był wypełnić tę lukę. Po części się to udało - egzemplarz Zbrodni i kary można kupić we foyer w przerwie i dobrze się sprzedaje. Fabuła powieści, skomplikowana przez wątki poboczne i pomniejsze postaci, które same w sobie nadawałyby się na sztukę teatralną, zostaje tu wyprostowana do historii miłosnej - oczywiście nie całkiem prostej, z morderstwem, ale czymże jest historia miłosna bez gwałtownej śmierci? Siekiero-morderca najpierw zawisa w powietrzu, oświetlony jak drzewa na moskiewskich bulwarach, a potem zwala się na głowę starej prokuratorki. W spektaklu zostaje zamieniona w wyłudzaczkę pieniędzy, która kupuje kradzione towary, daje pieniądze za paszport, a nawet można ją postawić na liczniku.

Stanisław Belyaev (Raskolnikow), Evgeny Waltz (Svidrigailov)Svidrigailov) (Serwis Prasowy Teatru Muzycznego)


Również postać Raskolnikowa zmieniała się kilkakrotnie na przestrzeni trzydziestu lat. Artemyev nawet musiał przepisać muzykę, ponieważ reżyser chciał, aby Rodion Romanowicz był bardziej surowy. Na tle codziennych wiadomości o przejęciach miast, zamachach bombowych i terrorystycznych morderstwo starej kobiety nie robi już odpowiedniego wrażenia, więc Raskolnikow nie jest tu tylko zbuntowanym samotnikiem, ale myślącym rewolucyjnie raperem. Pod łóżkiem ma stertę Kapitału Marksa, książkę Nietzschego i Mein Kampf, a na ścianie wisi plakat Lenina z grzybami, pozdrowienie dla lat dziewięćdziesiątych.

 

Yefim Shifrin (Porfiry Petrovich) i Aleksander Kazmin (Raskolnikow) (Serwis prasowy Teatru Muzycznego).

W pierwszej części spektaklu plac Sennaja, na którym rozgrywa się większość akcji, wygląda jak w latach, do których odnosi się plakat - włóczędzy, prostytutki, uliczni śpiewacy. Kiedy pojawiają się na nim policjanci z pałkami i plastikowymi tarczami, staje się jasne, że akcja przeniosła się w czasy nam bliższe. W zamyśle reżysera Sennaja symbolizuje Rosję. Kiedyś, gdy Niekrasow i Dostojewski biczowali batem młodą chłopkę, teraz biczowany jest koń, który nie jest w stanie ruszyć ciężkiego wozu, na który wskakują ludzie.

 

Stanisław Bielajew (Raskolnikow) - Maria Biork (Sieńka Marmieładowa) (Serwis Prasowy Teatru Muzycznego)

Produkcja opery została okrojona o jedną trzecią: zniknęła Kateryna Iwanowna, żona ojca Seneki, a sam Marmieładow okazał się postacią mało wyrazistą. Nie ma obrazu powodzi, który uzupełnia operę Artemyeva. Duet Raskolnikowa i Sonii zostaje zredukowany. Sam kompozytor zgadza się z tym cięciem - prawa percepcji nie pozwalają trzymać widza w napięciu przez trzy i pół godziny. Ale prace nad spektaklem trwają, mimo że premierowe przedstawienia już się odbyły, i całkiem możliwe, że za kilka miesięcy wizerunek Raskolnikowa będzie nieco inny. Nie jest przecież możliwe, by bohater opery nie miał ani jednej lirycznej arii.

Autor

Redakcja "Tele Horse"